Paul Jeremy: recenzja
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty

15.12.13

15.12.13


Wiem, że Płynące Wieżowce przepłynęły już przesz wszystkie media i zdążyły wywrócić się do góry brzuchem, ale traf chciał – że obejrzałem je dopiero wczoraj. Przyznam, że nie spodziewałem się fajerwerków - i słusznie. Jeśli idę do kina i jedyne co wiem to, to że zobaczę „film o gejach”, to powinienem się nad tym głębiej zastanowić. Wiem, że homoseksualiści mają ciężko w Polsce, borykają się z brakiem akceptacji i często niechęcią ze strony społeczeństwa – i taki chyba morał płynie z tego filmu: „Jest chujowo, więc lepiej sobie odpuśćmy i wyjebane.” Celowo użyłem przekleństw, bo one również pojawiały się w tym filmie dość często – o ile nie mam nic przeciwko, gdy służą podkreśleniu emocji, pokazaniu dynamiki akcji, cokolwiek, ale kiedy słyszę je ni stąd, ni zowąd w najróżniejszych momentach – to film zaczyna mi się jawić jako trochę „na siłę”. I to jest właśnie mój główny zarzut, „Płynące Wieżowce” były przede wszystkim nieprawdziwe. Brakowało mi chemii, pożądania i jakiś głębszych uczuć między głównymi męskimi postaciami. Więcej emocji dostarczyła mi relacja jednego z bohaterów z jego matką! Właśnie, o ile role męskie średnio się sprawdziły, to moim zdaniem te kobiece były bardzo dobre! Marta Nieradkiewicz i Katarzyna Herman pokazały klasę!  

Jako osoba głęboko wierząca we wszelką równość, sam nie uważam homoseksualizmu za coś nadzwyczajnego, więc nie może on funkcjonować jako atut. Orientacja seksualna nie jest dla mnie kryterium przy ocenie człowieka, dlatego nie może być też kryterium przy ocenie filmu! Myślę, że jako Polacy potrzebujemy odrobinę zmiany mentalności, bo powinno się produkować filmy o miłości, wojnie, kosmosie – czy co kto tam lubi, a  nie o orientacji seksualnej. Wychodząc z kina, chciałbym czuć jakąś wartościową myśl kołaczącą w mojej głowie, a nie rozkładać na czynniki pierwsze beznadziejność mniejszości seksualnej.  Bo możecie być homo-, hetero- bi-, a- - i powinno to być bez znaczenia – tacy już jesteście, ludzie muszą to przełknąć i zaakceptować. 

PS Jeśli chodzi o wątek homoseksualny, to zdecydowanie bardziej polecam filmy Xaviera Dolana, bo to kino na naprawdę światowym poziomie!

21.10.13

We're so happy, even when we're smilin' out of fear

 W niedzielny poranek obudziłem się cały zakatarzony, z okropnym bólem gardła i wtedy wiedziałem – to oficjalne, dopadło mnie pierwsze jesienne przeziębienie!  W tym roku mam dużo szczęścia, bo zazwyczaj choroby atakowały mnie w jeden z długich weekendów(to już chyba tradycja, że 11 listopada spędzam w łóżku – oby nie tym razem, bo mam już kupione bilety na koncert Crystal Fighters!). Jako, że siedzę w domu i dysponuję ogromem wolnego czasu, możecie polecić mi jakieś ciekawe filmy lub książki(ostatnio preferuję te o przygnębiającej tematyce). 
Dzisiaj postanowiłem zaprezentować Wam mój ulubiony sweter na chłodniejszą pogodę. Pojawia się on na moim blogu za każdym razem, gdy robi się naprawdę zimno i czuję, że będzie mi towarzyszył jeszcze przez co najmniej kilka lat! Dobrałem do niego zieloną parkę, ciepły szalik, czarne spodnie i martensy. Żeby nie było tak szaro i buro, pod spód włożyłem bordową koszulę w kwiaty, voila!
Kilka dni temu miałem okazję obejrzeć w kinie „Życie Adeli - Rozdział 1 i 2” – zdobywca Złotej Palmy w Cannes, to nadal – jak na polskie warunki, dość kontrowersyjna propozycja. Podczas sceny ostrego seksu pomiędzy dwiema bohaterkami, ktoś krzyknął na cały głos „lezby”. Świadczy to chyba tylko o niezwykle niskim poziomie wychowania  i pewnym ograniczeniu umysłowym, bo ten obraz to nie film o „lezbach”, a o miłości. O pięknym, namiętnym uczuciu i o różnicach między ludźmi, które kładą się cieniem na relacji głównych bohaterek. Film trwa aż trzy godziny, co dla niektórych może być sporym minusem, lecz mi wcale się nie dłużył i urzeczony oglądałem do samego końca(jedynie zakończenie trochę mi nie podpasowało, ale to już chyba osobista sprawa).



sweater/sweter - Vintage
parka - Vintage
scarf/szalik - Pull and Bear
shirt/koszula - Topman
pants/spodnie - Topman
shoes/buty - Dr. Martens

8.10.13

The Killers - Mr. Brightside


Sorry guys, this time no text in english again, but I promise it will be next time! 
Trzeci kubek kawy, a powieki nadal opadają mi pod własnym ciężarem. Znacie taki rodzaj zmęczenia, że wszystko wydaje Wam się surrealistyczne - tak jakby w krzywym zwierciadle? Ja mam tak od kilku dni! Dodatkowo ostatni wyjazd do Warszawy trochę skomplikował sprawę, bo narobiłem sobie sporych zaległości w szkole... 
Jednakże, mam też powody do radości - udało mi się ogarnąć na początek kwietnia wyjazd do Paryża! Nawet nie wiecie jak bardzo cieszę się na myśl, że wreszcie odwiedzę to słynne miasto! Obiecuję, że będę robił mnóstwo zdjęć i zrobię wam piękną relację z mojego pobytu(tak, tak, wiem, że tak samo mówiłem o Londynie, ale póki co nie mogę się jakoś za to zabrać!).Ostatnio przeczytałem bardzo intrygującą książkę, więc dzisiaj uraczę was recenzją, o!
W mroźny, zimowy poranek Sylwia Plath przygotowała śniadanie dla swoich dzieci, następnie wróciła do kuchni, zamknęła drzwi, a szparę pod nimi wyłożyła mokrymi ubraniami. Otworzyła piekarnik, włożyła do niego głowę i otruła się gazem.  Miesiąc wcześniej wydała swoją jedyną powieść „Szklany Klosz”.
Pewnie nie zdziwicie się, że w momencie kiedy poznałem biografię tej autorki, od razu zapragnąłem przeczytać jej książkę. Udało mi się ją dostać w miejskiej bibliotece i kiedy zacząłem czytać – pochłonęła mnie całkowicie.
Jeśli kiedykolwiek czuliście, że nie przynależycie. Jeśli nie wiecie co zrobić ze swoją przyszłością, nie macie pojęcia do czego dążycie. Jeśli miewacie napady złego nastroju, melancholii, depresji. To zdecydowanie książka dla was.
Główna bohaterka Esther Greenwood to prymuska z wielkimi ambicjami. Właśnie wygrała stypendium i wyjechała na wymarzony staż do Nowego Jorku w jednym z czołowym pism kobiecych. Blichtr wielkiego miasta, przyjęcia, bankiety, ekskluzywne kolacje, pokazy mody – wszystko o czym kiedykolwiek marzyła, a mimo to nie jest w pełni szczęśliwa. Patrzy na wszystko z boku, z dystansem, jakby przez „szklany klosz”, który uniemożliwia jej przeżywanie w pełni swojego życia. Mimo, że jest osobą silną, zdecydowaną, która sama wywalczyła wszystko co ma, nagle – kto z nas nie zna tego uczucia – wydaje jej się, że utraciła kontrolę nad swoim życiem. Perspektywa nieuchronnie zbliżającego się powrotu do domu, oczekiwania i marzenia, które rozwiały się w zderzeniu z rzeczywistością, sprawiają, że Esther powoli zaczyna się wyłączać. 
Gdy nie dostaje się na wymarzony kurs pisarski i musi wrócić do domu, coś w niej pęka. Nie może spać, przestaje jeść, a co przeraża ją najbardziej – nie potrafi napisać ani słowa. Wystraszona i załamana, że straciła swój talent zaczyna pogrążać się w czarnych myślach, aż w końcu postanawia odebrać sobie życie.
„Szklany Klosz” to genialne stadium przypadku ciężkiej choroby psychicznej, warto też wspomnieć o genialnym stylu autorki i umiejętnie wykreowanej postaci, z którą większość z pewnością będzie się utożsamiała. Gorąco polecam!



shirt/koszula - ADIDAS NEO LABEL 
coat/płaszcz - Pull and Bear
pants/spodnie - Topman
shoes/buty - Dr. Martens

29.9.13

About time

Dziś taki minipost! Zdjęcia zostały wykonane jakieś półtora tygodnia temu podczas spaceru po parku - niestety chyba nie prędko znów się tak ubiorę, gdyż jesień zadomowiła się w Białymstoku na dobre. Oczywiście, nie jest to zła wiadomość, bo mogę wyciągnąć z szafy ciepłe, wełniane swetry, bluzy, szaliki i wszystkie inne rzeczy, które uwielbiam, a nie mogłem ich nosić latem. Nie wiem dlaczego, ale ciągle mam dziwne przekonanie, że potrafię się ubrać znacznie lepiej w zimniejsze pory roku. 
Wczoraj byłem w kinie na filmie „Czas na miłość” i nasunęła mi się na myśl pewna konkluzja. Z filmami jest podobnie jak z miłością. Czasami wiesz, że nic z tego nie będzie i po prostu przerywasz oglądanie w połowie. Kiedy indziej trafiacie do „friend zone” – spędzacie razem nudne wieczory lub towarzyszycie sobie przy obiedzie, lecz nie jest to zbyt porywające uczucie. Ale niezwykle rzadko trafiają się takie filmy w których zakochujecie się od pierwszego wejrzenia, mija kilka sekund, a wy już wiecie, że obejrzycie go do samego końca z wypiekami na twarzy, choćby miał wam eksplodować pęcherz. Dosłownie. Po seansie czułem fizyczny ból, ale wracając do tematu „Czas na miłość” mnie po prostu zachwycił.
To opowieść o dwudziestojednoletnim Angliku, który pewnego dnia dowiaduje się od ojca, że mężczyźni w jego rodzinie mogą podróżować w czasie. Oczywiście rodzi to niezliczoną gamę możliwości, jak i również wiele problemów. Gdy Tim poznaje uroczą Mary(Rachel McAdams) i zdobywa jej numer telefonu, a następnie cofa się w czasie by pomóc swojemu przyjacielowi, okazuje się, że numer zniknął z telefonu, a dziewczyna w ogóle nie pamięta chłopaka, gdyż w tej rzeczywistości jeszcze się nie poznali.
Świetnie wykreowane postacie( znakomity Bill Nighy, przeurocza Rachel McAdams i moje, nowe odkrycie Lydia Wilson!), brytyjski humor i odrobine melancholii tworzy recepturę na komedię idealną. Polecam!

t-shirt/koszulka - River Island
backpack/plecak - American Apparel

pics by delirious

8.9.13

Wake me up when September ends



Dzisiaj mniej zdjęć, a więcej tekstu. Jako, że powoli żegnamy lato, postanowiłem nałożyć na siebie coś melancholijno-sentymentalnego – i właśnie takie wydały mi się róże na mojej nowej koszulce. Lubię smutne filmy, powolne ballady i przygnębiające historie bez happy endu. Nie wiem jak to działa, ale to właśnie one najbardziej mnie poruszają i sprawiają, że czuję emocje tak prawdziwe, że niemalże mogę je uchwycić i trzymać w dłoniach. To chyba właśnie dlatego tak bardzo spodobało mi się najnowsze allenowskie dzieło:
Janette, a raczej Jasmine – jak zwykła nazywać siebie tytułowa bohaterka najnowszego filmu Woody’ego Allena „Blue Jasmine”-  prowadziła życie o którym każdy z nas marzy. Mieszkała w Nowym Jorku, wystawiała szykowane przyjęcia, odwiedzała galerie sztuki, od czasu do czasu zajmując się szeroko pojętą filantropią. Nie musiała pracować, bo przy boku bogatego męża miała wszystko, czego zapragnęła. Do czasu. Gdy na jaw wychodzą przekręty finansowe jej małżonka, on sam trafia za kratki a Jasmine – bez grosza – przeprowadza się do ubogiej siostry mieszkającej w San Francisco.
Główna bohaterka przechodzi przez ciężkie załamanie nerwowe – momentami traci oddech, mamrocze do siebie na ulicy i  miewa ataki panik. Obserwujemy ją, gdy próbuje poskładać swoje życie na nowo w San Francisco, nadal nie godząc się z drastyczną zmianą statusu społecznego.  W głównej roli fenomenalna Cate Blanchett, która jako neurotyczna, znerwicowana i nadmiernie egzaltowana Jasmine sprawdza się znakomicie. 
Ostatnim filmem Woody’ego Allena, który widziałem byli „Zakochani w Rzymie” i – moim zdaniem – „Blue Jasmine” bije go na głowę. Fakt, nie jest to typowa komedia – śmiech momentami zamiera w gardle, pojawia się konsternacja, gdy oglądamy jak bezradna bohaterka nie potrafi poradzić sobie ze swoim życiem i pogrąża się coraz bardziej nieuchronnie zmierzając w kierunku katastrofy, ale to nadal allenowski klimat – pełen paradoksów i kontrastów!
To bardzo gorzki, melancholijny film, rozpływający się nad beznadzieją naszego życia, ale właśnie takie historie lubię najbardziej. Idealny na jesienny wieczór!

T-shirt/koszulka - Topman
pants/spodnie - H&M
shoes/buty - Converse

pics by Annie

17.7.13

Solemnly swear that I am up to no good...

Prezentuję Wam dzisiaj zdjęcia z mojego pobytu w Gdyni – mieliśmy szczęście, słońce prażyło porządnie, więc mogliśmy cieszyć się wakacyjną pogodą, a ja dodatkowo byłem straszliwie zadowolony, bo nie musiałem nosić moich okropnych, zielonych kaloszy(fakt warty uwagi – to był pierwszy Opener od kilku lat, kiedy to teren festiwalu nie przypominał bagna!). Jako, że wewnątrz jestem jeszcze dzieckiem(na zewnątrz zresztą też), pozwoliłem mojej nieskończonej miłość do Harry’ego Pottera nadać cielesny kształt i zamówiłem sobie Eko torbę z inkantacją z trzeciej części – wtajemniczeni wiedzą do czego służyła, a reszty pewnie to nie interesuje. 

Mamy wakacje, więc również więcej czasu wolnego, dlatego pomyślałem, że polecę wam kilka fajnych filmów, które ostatnio obejrzałem i przypadły mi do gustu. Na pochmurny wieczór – taki jak dzisiaj w Białymstoku – mam propozycję idealną: „U niej w domu” – świetny thriller znanego i cenionego francuskiego reżysera François Ozon, który sprawnie i w intrygujący sposób opowiada nam historię o fascynacjach – podstarzałego nauczyciela swoim uczniem i owego ucznia matką jego kolegi z klasy. Obie relacje wykraczają poza kanon przyjętych zachowań etycznych, wzbudzając u mnie gęsią skórkę, zdziwienie i konsternację na przemian! Film wciąga w stu procentach!
Kolejna bardziej komediowa propozycja to „Kwartet”. Czołówka utytułowanych angielskich aktorów starszego pokolenia na czele z Maggie Smith wciela się w rolę mieszkańców domu starców dla emerytowanych śpiewaków operowych. Przezabawny komediodramat w którym wątek starości i przemijania przeplata się ze wspaniałą muzyką operową(nie sądziłem, że mi się spodoba!) by stworzyć obraz nadziei i pasji, która nigdy nie przemija – bo niezależnie od wieku można zarażać entuzjazmem i być pozytywnie nastawionym do życia. 
Zastanawialiście się na czym polegał fenomen Marilyn Monroe – ja tak, ale po obejrzeniu „Pół żartem, pół serio”(1959) już rozumiem. Marilyn była osobą obdarzoną niezwykłym urokiem osobistym, który niemal emanował z ekranu, więc nie dziwię się, że stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych gwiazd na świecie i ikoną piękna. Poza tym, mam sentyment do czarno-białych filmów, więc „Pół żartem…” oglądałem z przyjemnością!
A ostatnio w kinie byłem na „Iluzji” i przeżyłem miłe zaskoczenie, bo nie spodziewałem się czegoś tak dobrego! Film porusza dość interesujący temat, mianowicie opowiada o grupie najbardziej utalentowanych iluzjonistów, którzy zdobywają niezwykłą popularność po tym, jak podczas spektaklu rabują bank na innym kontynencie. Naprawdę dobra rozrywka na wysokim poziomie, dodatkowo kilka ciekawych zagwozdek umysłowych i zaskakująca niespodzianka na koniec! Szczerze polecam.

bag/torba - Letter bag
vest/koszulka - H&M
shorts/spodenki - Pull and Bear

pics by delirious

30.6.13

Crown on the Ground #Hate

Sleigh Bells - Crown on the Ground

Siedzę teraz przy uchylonym oknie – w ten wakacyjny poranek(ściślej mówiąc popołudnie, ale przed chwilą wstałem) – teraz, kiedy dni tygodnia przestały mieć znaczenie, kiedy skończył się ten pośpiech, charakteryzujący ostatnie dni roku szkolnego – w powietrzu czuję aurę nadchodzących zmian, lecz dokładnie nie potrafię ich sprecyzować. Wakacje to czas, gdy można się skupić na tym, co nam wcześniej umknęło, a naprawdę nas interesuje. Postaram się wykorzystać  je na sto procent, żeby naładować się pozytywną energią na przyszły rok i Wam polecam zrobić to samo.
Każdy musi się czasem na chwilę oderwać, odpocząć - zrobić sobie przerwę - ja potrzebowałem przerwy od blogowania – dla zebrania nowych myśli, pomysłów – a przede wszystkim motywacji do dalszego prowadzenia tej strony. Po prawie dwóch miesiącach, powiedzmy, że w końcu znalazłem.
No więc wracam – lubię powroty, lubię ich świeżość, nową energię do działania, którą ze sobą niosą i mnogość perspektyw, pomysłów oraz nadzieję, że tym razem jednak wszystko wyjdzie lepiej. 
Piosenka z tytułu tego posta pochodzi z filmu „The Bling Ring”, który miałem okazję ostatnio obejrzeć. To obraz oparty na prawdziwej historii nastolatków, którzy włamywali się do domów Hollywoodzkich gwiazd. Sofia Coppola bardzo zgrabnie nakreśliła portret współczesnej młodzieży, która ogarnięta dziką fascynacją światem celebrytów postanawia, nie zważając na nic, zakosztować luksusowego życia „pięknych i bogatych” – dodatkowo dokumentując wszystko na facebook’u. Film w wielu miejscach przypomina „Spring Breakers”, więc Ci, którym podobał się tamten obraz, powinni być również usatysfakcjonowani po obejrzeniu „The Bling Ring”. Niedawno przeczytałem w internecie artykuł o dalszych losach członków tego gangu i trochę zszokowało mnie to, że Alexis Neiers, która była pierwowzorem do bohaterki granej przez Emmę Watson – jest teraz w USA celebrytką, wyszła za kanadyjskiego biznesmena i prowadzi dostatnie życie w LA...



czapka/snapback - The Hive Clothing
t-shirt/koszulka - Neige Tees
shorts/spodenki - Pull and Bear
shoes/buty - Vans


pics by Monika

26.5.13

Young and Beautiful

Lana del Rey - Young and Beautiful

„Wielki Gatsby” obejrzany! Jakiś czas temu zachwyciłem się książką, więc zapewne zdajecie sobie sprawę jak bardzo niecierpliwie wyczekiwałem na tę premierę - niemalże odliczając dni(NIE, wcale nie wspominałem o tym w co drugim poście ;D)! I opłaciło się! Film oczarował mnie pod każdym względem i w ogóle nie rozumiem tej fali krytyki, która spadła na niego w internecie!
To prawdziwe widowisko, uczta dla zmysłów. Urzeka każdy najmniejszy szczegół - wszystko wykonano z największą precyzją. Moim zdaniem mistrzostwem są sceny z przyjęć u Gatsby’ego i ujęcia z Nowego Yorku, które dosłownie zapierają dech w piersiach(ponadto umiejętnie użyte efekty 3D wbijają w fotel!).  „Wielki Gatsby” jest niesamowicie klimatyczny – chyba dla wszystkich na sali udzielił się duch epoki szalonych czasów prohibicji, kiedy Nowy York był stolicą szampańskiej zabawy, blichtru i wszechogarniającego kiczu. Tutaj wszystko mieni się kolorami tęczy, z sufitu spadają confetti, a bohaterowi ubierają niemalże karnawałowe kostiumy zgodne z ówczesną modą. Ale tak było, Nowy York kusił swoją potęgą, bogactwem i nieograniczonymi możliwościami - obietnicami lepszego życia. Mimo, że reżyser uszczuplił ekranizację o kilka wątków z książki, to nie zatracił głównego znaczenia: że to film przede wszystkim o nadziei i wierze Gatsby’ego, że wszystko jest możliwe.
Ciekawym zabiegiem było również przenikanie się współczesności z latami dwudziestymi  – głównie w soundtracku, który jest absolutnie genialny. Momenty w których słyszałem „Young and beautiful” Lany del Rey były po prostu cudowne(wybaczcie mi brak obiektywności)! Polecam, polecam, polecam!

bluza/sweatshirt - H&M
koszula/shirt - H&M
spodnie/pants - H&M
buty/shoes - Converse

pics by delirious 

21.4.13

Better than nothing

English text soon, guys...
Chyba każdy czasami miewa taki okres, kiedy czuje, jakby zupełnie się wypalił. Nie ma na nic ochoty i szczytem jego ambicji jest jedzenie i leżenie pół dnia w łóżku. Najlepiej wtedy na chwilę oderwać się od rzeczywistości i odpocząć – aby później wrócić z nową energią i chęciami do działania. Mały kryzys, zawirowania w życiu prywatnym i w szkole, sprawiły, że byłem zmuszony na jakiś czas zniknąć z bloga. Na szczęście już powoli staję na nogi i biorę się do pracy(nie tylko tej internetowej, ale również szkolnej – oceny, szykujcie się na poprawę!).
Jakiś czas temu pisałem Wam o książce „The Great Gatsby” – i niedawno zdałem sobie sprawę, że niedługo do kin wchodzi film na podstawie tej powieści! Z Leonardem DiCaprio, Tobey’m Maguirem i Carey Mulligan w rolach głównych! Wow! A co najlepsze, w soundtracku usłyszymy piosenki Lany del Rey i Florence and the Machine – JARAM SIĘ! 
Widziałem w kinie ostatnio dwie dość ciekawe produkcje – „Intruza” i „Spring Breakers”. Może zacznę od tej drugiej, o! Nie wiem czy to nie aby zbyt kontrowersyjna propozycja jak na nasze polskie warunki, choć z drugiej strony – zastanawia mnie, jak odebrali go w USA , gdyż moim zdaniem ten obraz to czysta satyra na współczesną, amerykańską młodzież. 
Może nie będę zdradzał fabuły, ale powiem, że oglądając ten film – czujemy się jakbyśmy przed oczyma mieli dziewięćdziesięciominutowy teledysk. Niecodzienna konwencja, niewielka liczba dialogów i luźna kompozycja czasowa, mogą nieco utrudniać odbiór dla przeciętnego widza, ale jednocześnie sprawiają, że „Spring Breakers” staje się nieco niszowy, alternatywny, może niekonwencjonalny? Zawiodę wszystkich, którzy chcą zobaczyć „Projekt X 2”, jedyne, co łączy te filmy to alkohol lejący się strumieniami, obfitość nagości i narkotyków.  Dla niektórych może to nieco przyćmić głębszy wydźwięk filmu, ale moim zdaniem, po dłuższym zastanowieniu, każdy powinien dostrzec w tej historii „coś” więcej… Według mnie, to taka nieoszlifowana perełka. Polecam tym, którzy choć trochę lubią myśleć i analizować rzeczywistość!
„Intruz” natomiast to średnia ekranizacja dość dobrej książki. Pani Meyer miała bardzo dobry, oryginalny pomysł na fabułę, książka sprzedała się w wielu milionach egzemplarzy – powinna powstać superprodukcja. I powstała albo coś, co próbuje ją naśladować.  Film zaczyna się naprawdę dobrze i do pewnego momentu trzyma poziom. Niestety, kiedy główna bohaterska dociera do jaskini w której ukrywają się buntownicy, aż rażą w oczy niektóre błędy – choćby perfekcyjnie ułożone fryzury wszystkich osób, które ukrywają się pod ziemią i drżą ze strachu przed atakiem obcych. Myślę, że dla każdego, kto znalazłby się w takiej sytuacji, priorytetem byłoby ułożenie włosów na głowie! Z biegiem czasu, akcja zaczyna się trochę rozwlekać, jednocześnie pomijając bardzo istotne wątki – co może skutkować tym, że niektórzy po prostu nie zrozumieją filmu lub wyda im się nielogiczny. Podsumowując, „Spring Breakers” mogę polecić Wam z czystym sumieniem, natomiast na „Intruza” radziłbym się wybrać tylko prawdziwym fanom książki!

sweather/sweter - H&M
pants/spodnie - H&M
sunglasses/okulary - River Island
shoes/buty - Converse

pics by Zuza

1.4.13

Run this town

Pamiętam, jak wczoraj rano poczułem w powietrzu tę bliżej nieokreśloną świeżość - aurę towarzyszącą zmieniającym się porom roku! Niestety, aktualnie zupełnie się rozwiała, bo gdy wyglądam przez okno widzę padający śnieg i krajobraz typowo zimowy… Mniemam, że tak jak wszyscy wyczekuję ciepłych dni – dzisiaj dwa razy sprawdzałem prognozę długoterminową i w ciągu dwóch tygodni podobno nie ma co się spodziewać większego ocieplenia – oby meteorolodzy się mylili! Pąki na drzewach, świeża trawa, kwiaty – może to naiwne z mojej strony, ale mam złudną nadzieję, że wraz z nastaniem prawdziwej wiosny, moje życie rozpocznie się na nowo. Wiecie, że lubię symbolikę – wiosna, odrodzenie się natury, nowa energia i te sprawy – dobra, dobra, wiem, że jestem psycholem!
Dzisiaj prezentuję wam mój strój z ostatniego, bodajże czwartkowego wypadu do miasta. Niech was nie zmyli słońce, przeszywający, lodowaty wiatr skutecznie uprzykrzał nam zdjęcia i sprawiał, że po krótkiej chwili nie czułem palców!
Wiem, że znacie już wszystkie rzeczy z tej stylizacji – ale nie oszukujmy się, gdybym chciał z każdym publikowanym postem, wstawiać outfity z całkowicie nowymi ciuchami, to chyba moja szafa miałaby rozmiar galerii handlowej. Zresztą, moim zdaniem, większość blogów modowych jest zupełnie oderwana od rzeczywistości – bo czy za sztukę uznajemy obwieszenie się sponsorowanymi rzeczami z wymiany barterowej i upodobnienie się do choinki czy może raczej ciągłe próby kombinowania z posiadanymi już ubraniami? Odnieście to nawet w stosunku do was, ile razy w ciągu miesiąca całkowicie wymieniacie garderobę, hm? Myślę, że nie rozchodzi się tu o jeden miesiąc, a raczej o wiele, choć w moim przypadku liczyłbym to nawet w latach!


I remember how I felt yesterday morning – it was so crispy, that I could almost smell spring. Unfortunately, now it’s freezing and snowing outside, so I can see a typical, winter scenery that I’m sick of! I suppose everyone in Poland is looking forward to warm days – today I’ve checked a weather forecast twice and it’s not going to be any change in a two weeks! I hope that weathermans are wrong! Flower buds, fresh, green grass and sunlight – I definitely need it! Maybe it’s naive of me, but I hope that with the real spring coming, my life will start all over. You know that I believe in symbols – revival of nature, new energy etc. – okey, I know I’m a total freak, haha! Today I’m presenting you my outfit from last Thursday. Don’t let the sunlight mislead you! It was so cold, that my hands were almost frostbitten. Okay, I know that you know all thing from this look, but to be honest – if I wore only new clothes in every outfit, my wardrobe would be a size of shopping mall! Moreover, is the idea about festooning in sponsored clothes and looking like a Christmas tree or about combining with old clothes and making a new, creative mixes? It’s up to you, but I prefer definitely the second option!


bluza/sweatshirt - Aloha from deer
kurtka/jacket - Zara
spodnie/pants - H&M
buty/shoes - Converse
okulary/sunglasses - River Island

pics by Alexandra

***

Mam dla was jeszcze kilka zdjęć zrobionych przed pokazem w zaprzyjaźnionym Cottonfieldzie. Z zamierzchłych czasów, gdy miałem jeszcze długie, włosy!
And some photos, taken before the Cottonfield fashion show in early March! From remote past when I used to have longer hair! 

Wszystko/All - Cottonfield


A na deser krótka recenzja „Wielkiego Gatsby’ego” F. Scott’a Fitzgeralda:
Od samego początku powieści nurtuje nas pytanie: Kim naprawdę jest Jay Gatsby? Tego do końca nikt nie wie, krążą plotki, że był na Oxfordzie, podobno służył w armii, zapewne zajmuje się jakimiś szemranymi interesami… Wiele hipotez, ale faktem jest, że co tydzień w jego olbrzymiej, majestatycznej posiadłości odbywają się ekskluzywne przyjęcia, na których zjawia się śmietanka towarzyska Nowego Yorku. Jakim zdziwieniem dla głównego bohatera jest, gdy pewnego poranka jego trawnik przemierza lokaj, przynosząc mu zaproszenie na owe, owiane legendą, wystawne spotkanie towarzyskie...
„Wielki Gatsby” to książka o potędze pieniądza, romantycznej miłości w czasach prohibicji i o tym, że nie wszystko da się kupić. Wspaniale ukazano tu blichtr i rozpustę lat dwudziestych Ameryki w XX wieku. Czy to arcydzieło? Nie wiem. Na pewno to bardzo dobra literatura na wysokim poziomie, którą każdy powinien przeczytać! Przyswaja się bardzo przyjemnie ze względu na niewielką objętość i przystępny język. Polecam!

„I pomyśleć, że w tym upale komuś może nie być obojętne, czyje wargi całuje, czyja głowa odcisnęła mokry ślad na kieszeni piżamy, tuż nad sercem!”

„Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość.”
-  F. Scott Fitzgerald, Wielki Gatsby

Sorry guys, my next review will be in English! All I can say about "The Great Gatsby", it's that I really recommend this book for all of you! 

"I love New York on summer afternoons when everyone's away. There's something very sensuous about it - overripe, as if all sorts of funny fruits were going to fall into your hands."
- F. Scott Fitzgerald, The Great Gatsby

"Gatsby believed in the green light, the orgiastic future that year by year recedes before us. It eluded us then, but that's no matter--tomorrow we will run faster, stretch out our arms farther.... And one fine morning-- So we beat on, boats against the current, borne back ceaselessly into the past."
- F. Scott Fitzgerald, The Great Gatsby


17.3.13

If there's a future, we want it now + Pani Bovary

Mija kolejna leniwa niedziela, którą spędziłem na objadaniu się słodyczami, piciu aromatycznej kawy, czytaniu książek i beztroskich spacerach. Nawet nie pomyślałem o nauce i pracach domowych, do których powinienem się zabrać. To wszystko przez marcowe słońce, w którym już czuć lato! Wyglądając przez okno spodziewamy się kilkunastu stopni ciepła, ale to złudne, gdyż w cieniu nadal czai się zima, gotowa odmrozić palce i zaczerwienić nosy. Prezentuję wam dzisiaj zdjęcia z zeszłego tygodnia, gdy jeszcze było trochę cieplej. Tęsknię za dodatnią temperaturą i wyczekuję dni, kiedy będę mógł zrzucić z siebie tony odzieży wierzchniej i przejść się po mieście w samej koszulce i spodenkach, nie narażając się na zaziębienie!
Next lazy Sunday passes by on eating sweats, drinking coffee, reading books and carefree walks. I haven’t even thought of learning to my geography test or doing homework, what I should do, but I didn’t. It’s all because of that march sun in which I can almost feel summer. Looking out the window, I’m expecting 20 Celsius degrees, but it’s a delusion. Winter is hiding in the shadow, ready to freeze our fingers or blush our noses.  I’m presenting to you photos from last week, when it was a little bit warmer. I miss that weather and I’m looking forward to time, when I will be able to shed my winter coat and go through the city center in t-shirt and pants only, without risking my health.


bluza/sweatshirt - River Island
spodnie/pants - H&M
buty/shoes - Adidas

photos by Monika


***

Pani Bovary

Ostatnio przez moje dłonie prześlizgnęły się dwie książki – Portret Doriana Gray’a i Pani Bovary. Oba utwory są uznawane za arcydzieła w skali światowej i oba wzbudziły we mnie wiele skrajnych emocji, jednakże mojemu sercu bliższa jest zdecydowanie ta druga powieść i to jej poświęcę dzisiejszy wpis.

Pani Bovary została napisana w XIX wieku przez Gustawa Flauberta. Autorowi wytoczono proces o obrazę moralności właśnie przez wydanie tej realistyczno-psychologicznej powieści. To książka o miłości młodego lekarza, który właśnie został wdowcem, do córki jego pacjenta – Emmy. To piękna, szczupła, brązowowłosa kobieta. Wychowana w klasztorze na czytaniu romansów, stworzyła w swojej wyobraźni obraz cudownej miłości, któremu Karol w żaden sposób nie jest w stanie sprostać. Emma czekała na księcia na białym koniu, zamiast niego zjawił się wiejski, trochę ciapowaty lekarz. Jednak zakochała się w nim, upatrując zmiany swojego wiejskiego, nudnego życia i czekając na wymarzony awans społeczny. Małżeństwo nie przynosi jednak upragnionych wielkich namiętności, nie ma wyznań przy świetle księżyca, gorących pocałunków ani wierszy recytowanych w gajach przy akompaniamencie słowików. Jest za to nudny do bólu Karol, któremu do pełni szczęścia wystarczy dobry obiad i uśmiech żony, która potulnie wyczekuje powrotu męża z pracy. Nie ma się, więc co dziwić, że w zetknięciu się z wybujałymi fantazjami Emmy, jej partner zaczyna się jawić jako prostak, sztampowy przedstawiciel klasy niższej, który nie posiada żadnych ambicji. 

„Przed pójściem za mąż wydawało się jej, że jest zakochana; ponieważ jednak nie przyszło szczęście, jakie z tej miłości miało wyniknąć, myślała, iż się pomyliła. I usiłowała dociec, co właściwie znaczyły wyrazy: s z c z ę ś c i e,  n a m i ę t n o ś ć,  u p o j e n i e, które ją tak zachwycały w powieściach.”

Przełomowym momentem w fabule jest zaproszenie państwa Bovarych na bal do margrabiego d’Andervilliers w zamku la Vaubyessard. Tutaj Emma mogła zakosztować wielkiego świata, o którym tyle czytała. Od tego momentu już nic w jej wiejskim, prowincjonalnym życiu jej nie zachwycało. Aż do śmierci żyła wspomnieniami balu, bogato zastawionych stołów, kolorowych świateł, różnorakich tańców i śmietanki towarzyskiej, do której tak pragnęła należeć.

„Wycieczka do Vaubyessard uczyniła wyłom w jej życiu, podobny do owych rozpadlin lub szczelin, jakie burza wyrywa czasem w ciągu jednej nocy w górach(…)Serce jej było do nich podobne: zetknięcie się z bogactwem zostawiło na nim coś, czego się już zatrzeć nie dało.”

Emma, zaczytana w żurnalach i lekturach, nieszczęśliwa, czekająca na miłość, której nigdy nie dane było jej spotkać, rzuca się w wir romansów, poszukując nieodkrytych namiętności. O kochanków nie trudno, przecież jest piękna! Desperacko szuka wyimaginowanych uniesień, co z dnia na dzień, staje się coraz tragiczniejsze w skutkach. Jej moralność praktycznie zanika, nie baczy na to, że zadłuża się po uszy, wydając pieniądze męża na każdą, nawet najbardziej trywialną i bezsensowną zachciankę, roztrwania cały majątek i doprowadza rodzinę do ruiny… 

„Od tej chwili życie jej stało się jednym pasmem kłamstw, którym osłaniała swą miłość niby szalem, aby ją lepiej ukryć. Było to jej potrzebą, manią, przyjemnością – do tego stopnia, że kiedy opowiadała, iż szła  p r a w ą  stroną ulicy, można było być pewnym, iż szła  l e w ą.”

Gustaw Flaubert stworzył ponadczasowe arcydzieło – wystarczy spojrzeć na język, jakim została napisana powieść. To niesłychane bogactwo pięknych fraz, wnikliwych analiz i rozbudowanych opisów skonstruowanych z mistrzowską precyzją – dokładność szczegółów jest niesamowita! Niektórych może to nudzić, niektórych zachwycać – ja zdecydowanie zaliczam się do tych drugich. Ponadto warto zwrócić uwagę na znakomicie naszkicowane stadium psychologiczne niemalże wszystkich głównych bohaterów – poznajemy ich emocje, motywy - potrafimy się z nimi utożsamić i ich zrozumieć. 
Ciężko jednoznacznie ocenić postać Emmy – z jednej strony była marzycielką, romantyczką, idealistką, z drugiej można nazwać ją kobietą lekkich obyczajów, nieustannie zdradzającą męża, roztrwaniającą jego majątek, doprowadzającej się do samozniszczenia i w konsekwencji do stoczenia na samo dno. 
Jedyna postać, która dobrze kończy w tej powieści to Pan Homais – sąsiad Bovarych, klasyczny kombinator, który od samego początku wzbudzał we mnie irytację. Zawsze wiedział co powiedzieć, komu się przypodobać… Aż prosił się o jakieś negatywne zakończenie! Ale tak się nie stało, bo życie to nie bajka i nie zawsze dobrzy wygrywają. 
„Pani Bovary” to powieść zdecydowanie ponadczasowa. Emma równie dobrze mogłaby oglądać seriale, trzymać w ręce „Harper's Bazaar” i zaczytywać się w „50 twarzach Grey’a”. Przecież wieczne poszukiwanie szczęścia i miłości jest wpisane w ludzką naturę...

PS Sorry guys, I don't feel up to writing reviews in English, but I think someday I'll translate them and you will be able to read them too. I can say that I honestly recommend "Madame Bovary" to all of you!


"She wanted to die, but she also wanted to live in Paris." ~ Madame Bovary

19.2.13

Anything could happen

Gdybyście kiedyś mieli problem, co zrobić z dużą ilością wolnego czasu - możecie poprosić mnie, żebym napisać wam poradnik o jego marnowaniu. Bo, co jak co, ale ostatnio opanowałem to do perfekcji. Rozleniwiłem się straszliwie(tak, tak, wiem, że piszę to po raz kolejny, ale z każdym dniem jest coraz gorzej!) – więc jeśli zauważycie, że moja twarz zaczęła przypominać pączka bądź hipopotama, to się nie zdziwcie – obrastam tłuszczem, bo nie chce mi się nic robić. Baaa, nawet nie potrafię się zebrać, żeby rano wstać i pójść do szkoły! Zamiast tego oglądam sobie Czarodziejki na Polsacie - haha nawet nie wiecie jak się wciągnąłem! 
Może spróbuję jakoś zgrabnie przejść do outfitu – dzisiaj prezentuję Wam wyczekaną bluzę z ALOHA FROM DEER – i muszę przyznać, że jakoś ich produktów zdecydowanie poprawiła się w stosunku do tego, co było w maju zeszłego roku! Do tego dobrałem neonową, zieloną czapkę, żółte trampki i granatowe rurki, o!
O, jeszcze chciałbym napisać o „Poradniku Pozytywnego Myślenia”, który ostatnio oglądałem! Brawa dla reżysera za nakręcenie tak pozytywnej, ciepłej i zabawnej historii o nieodwzajemnionej i niespełnionej miłości. Oczywiście, jak wszystkie komedie romantyczne, film ten kończy się happy endem – ale niech Was to nie odstrasza, bo to komedia naprawdę „wyższych lotów”! Główny bohater – Pat(Bradley Cooper), po przyłapaniu żony z kochankiem sięga dna i ląduje w szpitalu psychiatrycznym. Po powrocie do rodzinnego miasta spotyka Tiffany(Jennifer Lawrence) – wdowę, po przebytym załamaniu nerwowym i już od samego początku wiadomo, że tych dwoje skończy razem! Brak stabilności emocjonalnej i trzeźwego myślenia czyni tę parę niezwykle uroczą i – choć większość wątków może wydawać się irracjonalna – to ta owa gorzko-słodka historia naprawdę do mnie przemawia.
Świetnie napisany scenariusz pełen żywych dialogów, które naprawdę mnie rozbawiły(Może to moje dziwne poczucie humoru, ale momentami śmiałem się tak głośno, że ludzie siedzący wokół spoglądali na mnie z zażenowaniem ^ ^ ) i fenomenalne role Roberta De Niro i Jennifer Lawrence – po „Igrzyskach Śmierci” można było mieć wątpliwości co do jej gry, ale teraz na pewno je rozwiała i szczerze kibicuję jej w wyścigu o Oskara! 
Podsumowując, fabuła jest dość schematyczna i mało zaskakująco, ale podana za to w najwyższej jakości i odgrywana przez niezwykle utalentowanych aktorów! Jeśli szukacie dobrej rozrywki – na wysokim poziomie – która napełni was dużą dawką pozytywnej energii – to koniecznie wybierzcie się do kina na „Poradnik Pozytywnego Myślenia”! Excelsior!


bluza/sweatshirt - Aloha From Deer
spodnie/pants - H&M
czapka/beanie - New Yorker
buty/shoes - American Eagle Outfitters

pics by delirious

14.2.13

VALENTINE'S DAY BLAH BLAH BLAH DRINK


Walentynki! Aż pomyślałem, że napiszę dla Was posta w ten cudowny dzień! Jeśli liczycie na serduszka i różowy kolor, to możecie nawet nie zaczynać lektury – obecnie skąpany jestem w czerni - PS to stwierdzenie raczej odnosi się do mojego umysłu, bo aktualnie siedzę w dresie i szarej bluzie, o! Z utęsknieniem wyczekuję wiosny – jej przyjście kojarzy mi się ze swojego rodzaju oczyszczeniem, świeżą energią do działania, nowym początkiem… - a desperacko tego potrzebuję! 
Dzisiaj byłem w kinie na „Pięknych Istotach” – i powiem Wam, że dawno nie widziałem tak słabego filmu. Przykro mi, szukałem jakiś dobrych aspektów, ale – oprócz świetnej gry Emmy Thompson i całkiem ciekawego obrazu wykreowanego przez Emmę Rossum – naprawdę nie mogę znaleźć niczego, co mogłoby zachęcić do kupienia biletów na ten film. Dodatkowo, to już moja subiektywna ocena, ale dawno nie widziałem na ekranie tak irytującej i mało zgranej pary głównym bohaterów – między Aldenem Ehrenreich’em, a Alice Englert nie ma ŻADNEJ chemii(no, przynajmniej ja jej nie dostrzegłem), co nadaje wielu scenom dość melodramatycznego i kiczowatego wydźwięku, gdyż kwestie są wypowiadane w sposób hmmm… po prostu sztuczny. Efekty specjalne również zawiodły, bo – jak na tak kosztowny i wysokobudżetowy film – były przerysowane i momentami zwyczajnie nie pasowały. W ogóle, w tym filmie prawie nic nie trzymało się kupy. Podsumowując, NIE polecam.








płaszcz/coat - Pull and Bear
koszulka/t-shirt - H&M
spodnie/pants - H&M
czapka/beanie - New Yorker
buty/boots - Pull and Bear

pics by delirious

10.2.13

Sweet disposition


Wracam do was tuż przed walentynkami – cudownie komercyjnym świętem zakochanych i cieszę się niezwykle, bo przynajmniej czekoladki będą przecenione. Już od tygodnia z każdej wystawy sklepowej spoglądają na mnie czerwone serduszka i słodkie maskotki, więc nie zdziwcie się, jeśli za chwilę „kropka nad i” przybierze kształt < 3"
Spotykam się z zarzutami, że piszę za mało osobiście. Niestety, moje życie nie jest nawet w jednej dziesiątej tak pasjonujące, jakbym chciał i dwa razy bardziej przeciętnie niż możecie sobie wyobrazić, więc wierzcie mi, ale nie chcecie słyszeć sprawozdań z moich szarych dni w których jedynymi kolorowymi akcentami są książki, które przeczytam i filmy, które obejrzę. Jeśli ktoś chce poznać mój depresyjny stosunek do życia, to zapraszam na mojego tumblr’a. Gwarantuję zdołowanie natychmiastowe. (Ewentualnie jeśli chcecie, żebym poruszył jakieś konkretne tematy, to napiszcie w komentarzach – postaram się odpowiedzieć na wszystkie ewentualne pytania, rozwinąć każde zagadnienie, o).
Dzisiaj uraczę was porcją zdjęć z ostatniego wypadu do miasta z moją koleżanką Dianą i sporą dawką tekstu – nie przepraszajcie, jeśli nie dotrwacie nawet do połowy – wybaczam wam, wiem, że przesadziłem, o. 


Pewnego dnia, przeglądając tumblr(od którego, swoją drogą, jestem poważnie uzależniony), natknąłem się na cytat, który niezwykle mnie zaintrygował. A, że w dzieciństwie czytałem „Opowieści z Narni” i oglądałem „Piratów z Karaibów”, to zostało we mnie jeszcze trochę natury „poszukiwacza”, więc postanowiłem za wszelką cenę dowiedzieć się z jakiej książki owy cytat pochodził. Po krótkim, ale bardzo efektywnym śledztwie(podziękowania dla Google, która bardzo mi je ułatwiło), dowiedziałem się o jaką książkę chodzi – „Szukając Alaski” Johna Green’a.  
Szczerze powiedziawszy, spodziewałem się, że będzie to lektura, która poruszy mnie dogłębnie i na zawsze zmieni moje życie. Tak się nie stało. Co nie umniejsza faktowi, że była to naprawdę dobra książka.
Zdecydowanie jest to powieść dla nastolatków - o nastolatkach. Główny bohater – Miles, to bardzo przeciętny, wychudzony chłopak, który posiada nietypowe hobby – fascynują go ostatnie słowa, wypowiadane tuż przed śmiercią przez znanych i cenionych ludzi. Poznajemy go jako samotnika – na jego przyjęciu pożegnalnym pojawiają się zaledwie dwie osoby – który wyjeżdża do szkoły z internatem, a to czego tam doświadczy, na zawsze go zmieni. Ku swojemu zdziwieniu, Miles odnajduje w nowej szkole prawdziwych przyjaciół – skrupulatnego, prostolinijnego i zarazem ironicznego Pułkownika, otwartego, przyjaznego Takumiego i bezkompromisową, zbuntowaną, magnetyzującą, wierzącą w wyższe ideały Alaskę – którą od samego początku darzy nieodwzajemnionym uczuciem…
Wbrew pozorom nie jest to szablonowa powieść o młodocianym buncie. Mimo, że do literatury wyższych lotów raczej nie należy, to zmusza do myślenia. Momentami przywołuje na usta czytelnika uśmiech, momentami wzrusza. To opowieść o łamaniu tabu, pierwszej miłości i wirze szalonej zabawy, która wymykając się spod kontroli, prowadzi do tragedii…
Ze wszystkich bohaterów, na uwagę najbardziej zasługuje Alaska – zestawienie wielu skrajnych cech charakteru, siły młodości i nieodkrytej tajemnicy. To postać, która jest chyba najsilniejszym akcentem całej powieści - osoba, którą można kochać lub nienawidzić – sam przyłapałem się na tym, że lawirowałem pomiędzy tymi dwoma skrajnościami wiele razy, a książkę skończyłem z dość ambiwalentnymi uczuciami, co tylko pokazuje geniusz autora w tej kwestii.  
Podsumowując, „Szukając Alaski” to książka dla osób, poszukujących odpowiedzi na podstawowe pytania – dla poszukiwaczy, bo każdy z nas szuka sensu w życiu, tak jak Miles szukał Wielkiego Być Może. To również powieść o nauce sztuki wybaczania i zapominania, bo bez niej nie jesteśmy w stanie przetrwać naszej lichej egzystencji. Ta lektura pomaga uczyć nas żyć z tym, co zrobiliśmy, bądź z tym, czego nigdy nie zrobimy. „Z tym, co się nie udało, z tym co w danej chwili wydawało się właściwe, ponieważ nie potrafimy przewidzieć przyszłości”. I to jest jej największa siła. Idealna  na zimowe wieczory z kubkiem gorącej herbaty i na letnie popołudnia na hamaku w ogrodzie. Polecam. 


Teraz weźmy na warsztat film "500 days of summer" - Coraz bardziej rośnie moje zwątpienie w osoby, które zajmują się tłumaczeniem filmowych tytułów – w tym wypadku wypada użyć angielskiego frazesu „lost in translation”. Sami twórcy filmu na samym początku informują nas, że nie jest to historia o miłości, bo „500 days of summer” to historia o uzależnieniu – uzależnieniu od drugiej osoby. Ciężko w tym przypadku mówić o miłości, gdyż od samego początku Summer nie odwzajemniała uczuć Tom’a. Może tutaj odzywa się moja dusza romantyka, ale naprawdę żal mi było głównego bohatera, a z każdą chwilą coraz bardziej nienawidziłem Summer, która zwodziła go przez cały czas!
Moim zdaniem, w tym przypadku aktorzy zostali dobrani idealnie, gdyż wzbudzili we mnie cały wachlarz emocji – od jednej skrajności do drugiej. Warto też wspomnieć o dość ciekawym rozwiązaniu zastosowanym przez autorów filmu -  zaburzenie czasoprzestrzeni w wyniku którego już od początku wiemy, jaki los spotkał głównego bohatera – w jednej z pierwszych scen słyszymy nieśmiertelne „Zostańmy przyjaciółmi”.
Jak na początku mówi narrator: "Oto historia chłopaka i dziewczyny.” Tutaj również zaburzono stereotypową wizję płci – bo tym razem to "on" wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, jest niepoprawnym romantykiem, a "ona" – nie szuka poważnego związku, interesuje ją tylko zabawa i w ten sposób bezlitośnie igra z uczuciami „przyjaciela”.
Zdecydowanie mocną stroną tego obrazu jest muzyka – bardzo dobrze dopasowana, nietuzinkowa z gatunku indie rock, indie pop, z lat osiemdziesiątych i współczesna. W filmie słyszymy choćby utwory Carli Bruni, The Smiths oraz The Temper Trap. Więc idealnie wpasowało się to w moje gusta.
Komedie romantyczne to chyba najbardziej znienawidzony gatunek filmów – nierealistyczne, przesłodzone – w tym przypadku było inaczej. Zaserwowano nam słodko-gorzką historię dość niesprecyzowanego uczucia, które wyniszczało głównego bohatera, dopóki nie doznał swoistego „katharsis”. Film kończy się wbrew pozorom z dość pozytywnym wydźwiękiem, więc jest perfekcyjny na samotne wieczory!

“Roses are red,
violets are blue...
Fuck you, whore!”







czapka/beanie - New Yorker
sweter/sweather - Vintage
koszula/shirt - H&M
płaszcz/coat - Pull and Bear
spodnie/pants - H&M
buty/shoes - American Eagle Outfitters 

pics by Diana